sobota, 20 kwietnia, 2024

Współczesne elity III RP?

Share

Wiele osób mówi, że „resortowa” przeszłość części współczesnych elit szokuje. Ma Pan podobne ustalenia?
Z moich ustaleń wynika, że historię rodzinną polskich komunistów można podzielić na trzy rozdziały. Pierwszy to starzy komuniści, członkowie dawnego SDKPiL i KPP, to w ogromnej części osoby z dawnych elit inteligenckich ‒ czy to pochodzenia szlacheckiego (zwłaszcza tych rodzin, które po powstaniu styczniowym potraciły majątki lub zbankrutowały po uwłaszczeniu chłopów), czy dzieci z asymilujących się rodzin żydowskich (lekarzy czy prawników). Choć można nie lubić Dzierżyńskiego, Marchlewskiego czy Wery Kostrzewy, to byli to jednak kuzyni osób z przeciwnej strony barykady.

A pozostali?
Potem przyszła stalinowska „wielka czystka” z lat 1936‒1938, kiedy Sowieci wymordowali tych starych polskich komunistów, którzy ukrywając się przed polskimi więzieniami, wyemigrowali do Moskwy. Pozostało ich niewielu, w dodatku był to „trzeci garnitur”, czyli ludzie zbyt mało wybijający się w światowym komunizmie, by zasłużyć na wyrok śmierci z rąk NKWD, albo ci, którzy akurat siedzieli wtedy w polskich więzieniach. I to właśnie ten trzeci garnitur komunistów budował PRL w pierwszych jego latach. Tutaj także wielu ma znaną genealogię, choć już raczej jako dalecy kuzyni starych polskich elit.
Ten drugi rzut był jednak dla Sowietów na tyle niepewny, że znaczną jego część znowu posadzono do więzień, tym razem w PRL. I zastąpiła go trzecia fala ‒ ludzie znikąd. Komunizm stał się wielką maszyną, urzędniczą korporacją, w której czyjeś pochodzenie, znajomości i zdolności przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, bo człowiek jako taki nie istniał ‒ istniało tylko stanowisko, jakie zajmował. To byli ludzie, którzy wszystko zawdzięczali partii, choć sami w komunizm nie wierzyli. Bezideowi oportuniści. Moim zdaniem są najgorsi i to im w dużej części udało się potem płynnie odnaleźć w nowej rzeczywistości po 1989 r.

Nie mieli nigdy nic wspólnego z elitami?
Warto popatrzyć na przykład, których polskich XX-wiecznych parlamentarzystów da się jakoś powiązać z dawnymi elitami. Okazuje się, że ‒ choć wybory w II RP były demokratyczne ‒ około 20 proc. posłów i 40 proc. senatorów to osoby z dawnych elit lub z nimi rodzinnie powiązane. Dotyczy to także parlamentarzystów przedwojennego KPP. Po wojnie nastąpiła faktyczna rewolucja ‒ początkowo tylko 5 proc., a później (w latach 80.) jedynie 2,5 proc. udało się w jakikolwiek sposób rodzinnie powiązać z dawnymi elitami. Reszta to byli ludzie w ogromnej części „stworzeni przez system”. Przełom nastąpił w wyborach z 1989 r., kiedy proporcje wróciły do niemal przedwojennych, ale po kilku latach znów osiągnęliśmy sytuację z połowy lat 80.

A jaki jest dzisiejszy sejm, patrząc na ciągłość elit PRL?
Pochodzenie 95 proc. obecnych parlamentarzystów jest mi nieznane – nie ma ich nazwisk ani w słownikach, ani w herbarzach. Myślę jednak, że analiza mogłaby dowieść, że faktycznej rewolucji w 1989 r. nie było ‒ dużo więcej niż 5 proc. polityków to rodziny elit PRL.

Czyli dochodzimy do tego, co mówią historycy. Polskie elity zostały dekapitowane po 1939 r., zastąpiono je tymi, które narzucili nam Sowieci, i trwają one do dziś.
Z punktu widzenia społeczeństwa fizyczna eliminacja (mordowanie i wysyłanie na emigrację) nie była najgorsza. Bo przecież mówimy o potomkach dawnych rycerzy, którzy byli powołani do tego, by walczyć i ginąć. Najgorsze było co innego: odsunięcie ich od wpływu na nowe pokolenia. Tym, którzy ocaleli, nie pozwalano wychowywać następców. No i odebrano fundusze. Przecież nauka (zwłaszcza humanistyka) do II wojny światowej rozwijała się w oparciu o fundusze prywatne ‒ przede wszystkim rodzinne majątki autorów książek, publicystów i profesorów oraz o różne prywatne (czyli niezależne) fundacje. Pozwoliło to polskiej historiografii świetnie się rozwijać w czasie zaborów, gdy władza była niechętna takim badaniom. Po wojnie to się skończyło: majątki odebrano (najpierw Niemcy, potem Sowieci), a całą naukę i kulturę upaństwowiono. I znowu ‒ podobną sytuację mamy teraz: ludzi tworzących polską naukę i kulturę, a przy tym niezależnych od państwowych czy unijnych funduszy, jest niewielu. Ta metoda, wbrew pozorom, jest dużo wydajniejsza niż mordowanie. Potomkowie dawnej elity żyją, nie dali się wymordować w całości. Natomiast udało się odebrać państwo społeczeństwu i jego faktycznym elitom.

Czy w genach dziedziczy się skłonność do walki o wolność? Czy to widać w Pana ustaleniach?
Nie wiem, czy dziedziczy się to w genach, ale na pewno w przykładzie rodziców i dziadków. Widać to zresztą po częstotliwości kolejnych powstań ‒ przypadały mniej więcej co 30 lat. Może tylko trauma powstania styczniowego była tak silna, że trzeba było czekać nieco dłużej, do rewolucji 1905 r., na której wychowała się elita międzywojenna. Jeżeli w domu czci się wujków poległych w powstaniu i pokazuje szable ojca i dziadka, to nic dziwnego, że młodzi kontynuują tę tradycję. Ale też w rodzinach, gdzie nikt się nie wychylał, trudno spodziewać się potomstwa, które wychylać się będzie. To dziedziczenie może być przekazywane na „duchowe” potomstwo, a nie tylko biologiczne. Stąd wysiłek zaborców, a teraz elit postkomunistycznych, by wyszydzać nasze zrywy do wolności – to chęć wpojenia dziedzictwa tych, którzy woleli służyć niż się buntować.

(…)

Nieco mniej szczęścia do Pana ustaleń miał prezydent Bronisław Komorowski. Dowiódł Pan, że jego przodkowie podszyli się pod tytuł hrabiowski.
Wyjaśnijmy: prezydent Komorowski jest hrabią, bo jego przodek dostał dyplom potwierdzający tytuł hrabiowski od austriackiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w  1894 r. Natomiast faktem jest, że ów dyplom został wydany na podstawie genealogii sfałszowanej. Tyle że rodzina ta miała w Austrii pozycję na tyle wysoką, że nie rodziło to podejrzeń. Kilka lat temu narobiłem sporo zamieszania, wyjaśniając te sprawy, gdy marszałek Komorowski starał się o urząd prezydenta. Analizowałem wtedy dokumenty, którymi Komorowscy się legitymowali i które były wykorzystane w herbarzach. Wstyd przyznać, ale przez ostatnie 200 lat historycy i heraldycy pracowali na tych samych dokumentach, w dużej części sfałszowanych, próbując dociec prawdy. Dopiero w ostatnich dwóch latach pan Adam Pszczółkowski przetrząsnął archiwa litewskie i udało mu się ustalić, jak było naprawdę. Opublikował to w najnowszym wydaniu czasopisma „Verbum Nobile”. Okazało się, iż nie dość, że ta rodzina wcale nie pochodzi od średniowiecznych hrabiów z Liptowa i Orawy i nie jest spokrewniona z rodziną późniejszych hrabiów Korczak-Komorowskich (tych od generała „Bora”), to nawet nie są oni potomkami innej wybitnej rodziny Komorowskich, herbu Dołęga, jak wcześniej przypuszczano. Jednak ćwierć wieku po zatwierdzeniu im tytułu monarchia austriacka upadła, Austria stała się republiką i nie ma nikogo, kto mógłby Komorowskiemu ten tytuł prawnie odebrać.  (…) Z pewnością można powiedzieć tyle: prezydent Bronisław Komorowski, wbrew temu, co mówił (i chyba także: w co wierzył), pochodzi z innej rodziny niż generał Tadeusz „Bór” Komorowski. Co nie przeszkadza prezydentowi przed kamerami składać wieńce na grobie „Bora” Komorowskiego i nie zaprzeczać, gdy media mówią, że jest jego krewnym…

Żeby nie szukać daleko przykład zachowania współczesnych elyt III RP.

Karbowo, niewielka miejscowość na Mazurach, niedawne święto Trzech Króli. Późnym popołudniem policjanci próbują zatrzymać pędzącego z prędkością niemal 100 km/h opla insygnię. Kierowca lekceważy wezwanie, więc funkcjonariusze ruszają za nim w pościg – tak całe zdarzenie relacjonuje „Wprost” pisząc o pośle „Żołnierz Palikota”.

Policjanci doganiają polityka, proszą, by zjechał na gruntową drogę. – A niby dlaczego?! – wykrzykuje kierowca opla. Funkcjonariusze wyjaśniają, że niemal dwukrotnie przekroczył dozwoloną prędkość. Mężczyzna jest wściekły: – Nie pokazuj na mnie palcem, to raz. A dwa, nikt mnie nie zatrzymywał! – krzyczy. Tym razem policjanci bardziej stanowczo proszą, aby zjechał na pobocze i pokazał dokumenty.

Masz, k…, na przeprowadzenie kontroli dwie minuty!”, „Złożę, k…, na ciebie skargę i w…bią was z roboty” oraz im rozkazywać: „Ja wam, k…, rozkazuję: macie tu stać i kierować ruchem, aż naprawią te je…ne światła! A z roboty i tak was w…bią!” – to nie scenariusz „Drogówki”, a opis zachowania Penkalskiego, który groził policjantom.

Jak pisze tygodnik Prokuratura Rejonowa w Lidzbarku Warmińskim chce postawić Penkalskiemu zarzut kierowania pod adresem funkcjonariuszy gróźb karalnych. Poseł przeprosił za swoje zachowanie i poinformował, że zrzeknie się immunitetu oraz zrezygnuje też z funkcji rzecznika dyscypliny klubowej Twojego Ruchu.

Trzeba przyznać, że bliski współpracownik Palikota jest konsekwentny w kreowaniu swojego wizerunku. W sierpniu mogliśmy się dowiedzieć o bandyckiej przeszłości posła. Do sądowych akt Penkalskiego dotarł tygodnik „Newsweek”

„Oskarżony skierował pistolet do dołu, a lewą ręką przeładował go. Uniósł i skierował w kierunku mojej matki” – to tylko fragment opowieści o przeszłości polityka, który zanim wystartował w wyborach „biegał po Braniewie w ortalionowym dresie i wyrównywał rachunki za pomocą kija bejsbolowego i pistoletu”.

W jednym z aktów oskarżenia czytamy jak to Penkalski pokłócił się w sklepowej kolejce z byłym policjantem i doszło do szamotaniny. – Miałeś kiedyś połamane ręce? – spytał go funkcjonariusz. A ty wyrwane? Masz żonę i rybki, więc masz dla kogo żyć – odpowiedział mu Penkalski. Według zeznań miał wskazać na swoją kurtkę i dać do zrozumienia, że za pazuchą trzyma pistolet.

źródło:
http://niezalezna.pl/50550-potomkowie-sejmu-wielkiego-rozmowa-z-markiem-jerzym-minakowskim-historykiem-i-genealogiem
http://niezalezna.pl/50544-wyja-was-z-roboty-grozil-posel-palikota-prokuratura-szykuje-zarzuty-dla-pirata-drogowego

 

Czytaj więcej

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Nowości