piątek, 29 marca, 2024

Komunistyczna propaganda w tygodniku „Polityka”

Share

Zachęcam do lektury bardzo ciekawego artykułu Grzegorza Kucharczyka „Eklezjofobiczna nerwica czyli ćwiczenia z propagandy”. Autor kapitalnie podsumowuje publikację Joanny Podgórskiej, która ukazała się w tygodniku „Polityka” pod tytułem „Bo większość chodzi”. Ukazuje całą gamę różnego typu socjotechnik (manipulacji) zastosowanych przez panią Podgórską celem ogłupienia czytelników. Warto przeczytać aby zdać sobie sprawę z ilości chwytów i technik, które każdego dnia stosują na nas media mętnego nurtu. Najpopularniejsze z nich to: kłamstwo, reguła autorytetu, metoda dowodu społecznego i metoda ingracjacji. W tekście więcej szczegółów.

Jakie są najpoważniejsze problemy współczesnej polskiej szkoły? Wchodzący właśnie w mury szkolne niż demograficzny, skutkujący zamykaniem kolejnych szkół i masowym zwalnianiem nauczycieli? Problemy z ciągłą redukcją merytorycznej treści programów nauczania („nowe podstawy programowe”) i wypychaniem niektórych przedmiotów na margines (casus historii)? Usuwanie wielkich dzieł polskiej literatury z kanonu lektur szkolnych? Patologie wywołane nadymanymi „prawami ucznia”, które usprawiedliwiają wsadzanie nauczycielowi kosza śmieciowego na głowę? Próby demoralizacji młodzieży za pomocą tzw. edukacji seksualnej i „warsztatów równościowych”?

Nic z tych rzeczy. Przynajmniej według lewicy. Jeśli potraktować jako miarodajny głos tejże postkomunistyczny tygodnik „Polityka”, to okazuje się, że najpoważniejszym problemem dręczącym polską edukację A. D. 2013 jest …. obecność katechezy w szkole. „Problem” ten został wybrany przez lewicowy periodyk jako „temat tygodnia”, a tematem skrupulatnie zajęła się J. Podgórska w wypracowaniu pt. „Bo większość chodzi” („Polityka”, nr 36). Zważywszy na to, że swego czasu to „Polityka” nagliła „Tusku musisz!”, być może wspomniany temat wyznacza kolejne pole zainteresowania resortu kierowanego przez nieocenioną panią minister Krystynę Szumilas – wszystko w ramach „otwierania się na lewo” rządzącego ugrupowania.

Autorka wypracowania – trudno nie odnieść takiego wrażenia – pisząc je, korzystała z gotowców będących w obiegu od początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy toczyły się u nas tzw. debaty światopoglądowe (jak dla niepoznaki nazywa się próbę narzucenia przez lewicę rozmaitej proweniencji programu laickiego państwa). Praca jest więc niesamodzielna, bo widać w wypracowaniu J. Podgórskiej kurczowe trzymanie się argumentacji stosowanej wówczas przez „Gazetę Wyborczą” i sekundujący mu w tym dziele „Tygodnik Powszechny”. Autorka sięga więc do oklepanych sofizmatów o tym, że katecheza w szkole odstręcza od religii (rozczulająca troska autorki o dynamikę ewangelizacji), uczy wszystkiego, co najgorsze („W ten sposób dziecko dostaje pierwszą lekcję konformizmu, hipokryzji i społecznej tresury”) i jest generalnie obciachowa.

Kłamstwo

Niemniej jednak wypracowanie J. Podgórskiej warto przeczytać, choćby dlatego, by dostać poglądową lekcję propagandy. Ta ostatnia na przykład każe autorce jawnie mijać się z prawdą, utrzymując, że w tym roku mija dwadzieścia lat od wprowadzenia katechezy do szkół publicznych, co postanawiał konkordat między RP a Stolicą Apostolską podpisany w 1993 roku (ratyfikowany cztery lata później). Mamy w ten sposób bezpośrednie połączenie z korespondentką Radia Erewań. Po pierwsze: nie wprowadzenie, tylko powrót katechezy do szkół. Po drugie: o powrocie katechezy do szkół przesądził w 1990 roku rząd Tadeusza Mazowieckiego (chyba najlepsza jego decyzja) na drodze rozporządzenia ówczesnego ministra edukacji narodowej (prof. Henryka Samsonowicza). Widać, że autorka oczytała się w podręcznikach opisujących metody socjotechniki (czyt. manipulacji). Fakty niewygodne usuwamy (T. Mazowiecki, doradca obecnego prezydenta RP, to przecież jeden z „ojców założycieli naszej wolności”), albo zręcznie zapominamy. Ot, choćby o tym, że nowa ustawa o stosunkach między państwem a Kościołem została uchwalona wiosną 1989 roku jeszcze przez sejm PRL (przed wyborami 4 czerwca), w którym większość absolutną miało środowisko tożsame ze środowiskiem tygodnika „Polityka”. A ustawa ta przyznawała Kościołowi uprawnienia (w tym prawo do własnych mediów, do zwrotu majątku), które dopiero cztery lata później potwierdzał konkordat.

Reguła autorytetu

Jedna z reguł socjotechniki to „reguła autorytetu” – trzeba się na kogoś powołać. Najlepiej jakiś „autorytet moralny” (wypróbowany) albo placówkę naukową (bez „oszołomów”). W tym przypadku autorka otwiera swój tekst raportem Instytutu Spraw Publicznych (zupełnie przypadkowo przez dwanaście lat szefowała mu L. Kolarska – Bobińska, dziś europosłanka PO), który inkryminuje zawartość merytoryczną katechezy w polskich szkołach. Prawdziwym horrendum okazuje się bowiem „przedstawianie Kościoła jako nieomylnego i niedopełniającego błędów”, „stawianie znaku równości między polskością i katolicyzmem”, jak również „utrwalanie stereotypowych ról płciowych”. Jako autorytety wspomagające przytaczani są autorzy związani z „Tygodnikiem Powszechnym”. A więc pluralizm opinii gwarantowany.

Metoda dowodu społecznego

Autorka eksploatuje również „metodę dowodu społecznego” (czyli stworzenie iluzji, że „wszyscy albo większość tak myśli”). Kto czytał kiedyś w „Gazecie Wyborczej” tzw. Telefoniczną Opinię Publiczną, ten wie o co chodzi. W swoim wypracowaniu autorka osiąga ten efekt za pomocą cytowania głosów na forach internetowych, a konkretnie głos „gimnazjalisty” przyznającego się, że przystąpił do sakramentu bierzmowania jako ateista. A kto zaręczy, że nie jest to czasem głos na przykład całkiem już dorosłego funkcjonariusza Ruchu P. ?

Metoda ingracjacji

W tekście J. Podgórskiej mamy również do czynienia z „metodą ingracjacji” (a więc wyrobienie u czytelnika, że miarą „nowoczesności” i bycia „trendy” jest podzielanie tez autorski). Jeden ze śródtytułów w omawianym wypracowaniu brzmi: „Etyka dla myślących” – chodzi o „sprzedanie” sugestii, że przedmiotem dla ludzi myślących jest etyka, a nie religia. Deprecjonowanie katechezy jest już zresztą widoczne w samym tytule wypracowania „Bo większość chodzi”. Sugestia: chodzą kierowani owczym pędem, a nie własną inteligencją. „Metodę ingracjacji” autorka wzbogaca „metodą autorytetu”, bowiem tezę o tym, że lekcje etyki są „tylko dla myślących”, autorka wzmacnia cytatem z prof. Magdaleny Środy. W tle jest również „reguła niedostępności” (to, co niedostępne jest cenniejsze) – lekcje etyki są rzadkie, są więc już dzięki temu czymś cennym. Taki „zakazany owoc” – z drobną poprawką, że nikt lekcji etyki w polskich szkołach nie zakazuje ale przecież chodzi tutaj nie o prawdę tylko o propagandę.

„Metoda ingracjacji” a rebours to sugerowanie czytelnikowi, że nie zgadzając się z tezami autorki umieszcza się po stronie „obciachowej”. Ten efekt autorka wzmacnia sięganiem do metody wyrywkowego cytowania podręczników do nauki religii bądź słów katechetek powtarzanych przez uczniów wobec swoich rodziców. Najczęściej – i w tym autorka także nie jest oryginalna – obśmiewane jest nauczanie Kościoła dotyczące seksualności człowieka. Chłe, chłe, chłe – czegoż oni uczą na tej katechezie! A to ćwiczenia woli wobec pokus cielesnych, a to szacunku dla kobiet w stanie błogosławionym, a nawet zrównywania aborcji z terroryzmem i wojnami domowymi.

„Na pocieszenie dla bezpłodnych par – historyjka o małżeństwie, które nie mogło mieć dzieci, ale to się zmieniło, gdy wzięli ślub kościelny”. Próbka stylu autorki wypracowania. Stosując jednak tak wiele reguł ogłupiania swoich czytelników zapomniała o jednej, żelaznej regule propagandy – unikania sprzeczności i śmieszności.

W następnym akapicie po tym, w którym była mowa o „historyjce na pocieszenie bezpłodnych”, autorka z całym namaszczeniem orzeka: „w skrajnych przypadkach pewien rodzaj edukacji religijnej może prowadzić do tzw. nerwicy eklezjogennej”. Trochę niepokojąco pobrzmiewa to „schizofrenią bezobjawową”, ale autorka kontynuuje w swoim ulubionym stylu, odwołując się do „autorytetu”. W tej roli występuje jeden z pracowników Zakładu Socjologii i Psychologii Religii na UJ, który z cała powagą orzeka, o istnieniu iunctim między „obrazem Boga jako figury zabraniającej i karzącej” a „oziębłością, impotencją, poczuciem winy i wstydu”.

Podsumowując – drodzy uczniowie uczęszczający na lekcje religii uważajcie na okropną jednostkę chorobową – nerwicę eklezjogenną, której możecie się nabawić. To hasło bardzo przypomina to słynny spot opowiadający o problemach psychicznych osób „chorych” na homofobię:

Bardzo trzeba uważać na te dwie ciężkie choroby psychiczne, mogą doprowadzić człowieka do ruiny co łatwo można zaobserwować na filmie. Tak a propos na stronie http://stopdyktaturze.pl/ w proteście przeciwko dyktaturze środowisk LGBT (lesbijki, geje, biseksualiści i transseksualiści) wprowadzanej dzięki zmianom ustawy o równym traktowaniu zaprotestowało już prawie 17 tys. homofobów, a akcja zbierania podpisów trwa dopiero kilka dni. Osób protestujących w ten sposób przybywa lawinowo. Wygląda na to, że mamy bardzo chore społeczeństwo.

źródło: http://www.pch24.pl/eklezjofobiczna-nerwica-czyli-cwiczenia-z-propagandy,17798,i.html

Czytaj więcej

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Nowości